top of page

Szkółka 03.11.2018

  • Zdjęcie autora: Equustar
    Equustar
  • 22 lis 2018
  • 2 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 7 gru 2018





Ania

W tą sobotę pojechałam aż na dwie jazdy. Ola z powodu pierwszej soboty miesiąca nie mogła ze mną jechać.

Na pierwszej z lekcji jeździłam na Senatorze, którego wcześniej wyczyściłam i osiodłałam. Rozstępowaliśmy konie na polu, a następnie ruszyliśmy na halę. Przez większą część jazdy pokonywaliśmy drągi i cavaletti w kłusie anglezowanym i półsiadzie. Potem nadszedł czas na galop. Senator na szczęście nie robił żadnych problemów i już po chwili galopowaliśmy dookoła po ścieżce. Instruktorka ustawiła mniej więcej po środku placu kilka drągów na galop i miałam przez nie przejechać jednak kiedy na nie najeżdżałam koń omijał je przejeżdżając z boku. W końcu za którymś podejściem udało mi się to ćwiczenie na szczęście poprawnie wykonać. Żeby konie ochłonęły po jeździe wyszliśmy na spacer dookoła hospicjum.

Na kolejnej jeździe pojawiła się Patrycja, która osiodłała dla mnie Tangera dlatego, że jeździłam dwie godziny pod rząd. Tanger mimo moich sygnałów nie chciał przyspieszyć w kłusie. Udało nam się w końcu uzyskać na tyle szybkie tempo żeby bez problemu pokonywać drągi i cavaletti. Potem wyjechałam sama na ścieżkę żeby zagalopować. Zawsze kiedy dawałam Tangerowi sygnał do galopu zamiast zagalopować koń tylko zaczynał jeszcze szybciej kłusować. Kiedy udało mi się zagalopować to już po chwili Tanger znów wracał do kłusa. W końcu pani kazała mi wyciągnąć nogi ze strzemion i wtedy przejść do galopu. Tanger strasznie wybija w kłusie, dlatego bałam się, że jeśli znowu przy sygnale do galopu koń zacznie szybciej kłusować to spadnę. Zbliżał się zakręt, w którym miałam zagalopować. "Raz kozie śmierć" pomyślałam, usiadłam głębiej w siodle, wykonałam dość mocną półparadę i na wszelki wypadek delikatnie przyłożyłam palcat do łopatki konia. Galopujemy! 😊 Bez strzemion galop okazał się jeszcze łatwiejszy. Rytmicznie poruszałam miednicą zgodnie z ruchem konia. W pewnym momencie instruktorka zapytała się, czy teraz nie jest mi lepiej i wtedy czar prysł. Nie skupiając się na ciągłym przykładaniu łydek do boków konia, przeszedł do kłusa i wytrącona z rytmu złapałam się przedniego łęku siodła zatrzymując konia. Po rozstępowaniu koni wyczyściłyśmy je i odstawiłyśmy do boksów.

Czekając na rodziców weszłam do boksu Paraboli i zaczęłam masować ją po szyi. Kreśliłam małe kółka palcami zgodnie z tempem mojego oddechu, a przy tym cicho rozmawiałam z Patrycją. Kiedy moi rodzice przyszli, a ja oderwałam się od masażu Paraboli, zauważyłam że coś jest z nią nie tak. Całkiem zasnęła. Byłam w szoku, bo konie raczej kiedy ktoś wchodzi do stajni, otwiera boks czy choćby hałasuje zamykając skrzypiące drzwi, zwracają uszy w tamtym kierunku, patrzą co się dzieje. Nie miałam pojęcia, że terapia Ttouch (bo tak ten masaż się nazywa) faktycznie działa. Byłam pewna, że jest to tylko fikcja literacka stworzona przez Lauren Brooke, autorkę serii "Heartland" (powieści z serii bardzo polecam, być może napiszę o niej recenzję żeby zachęcić was do przeczytania). Jednak terapia istnieje, a jej twórczyni Linda Tellington Jones wydała książkę o tej i o innych tego typu terapiach (o tej książce też postaram się wam napisać coś więcej, na razie ją czytam i jej treść mile mnie zaskoczyła). To właśnie ten masaż tak strasznie zrelaksował Parabolę, że postanowiła zasnąć...

8 grudnia w naszej stajni mają odbyć się zawody 🎅 mikołajkowe 🎅. Już nie mogę się doczekać!

Comments


bottom of page